Znów miałem ten sen... Męczy mnie od dłuższego czasu.... Siedziałem na piaszczystej plaży. Wpatrywałem się w lekkie fale które delikatnie muskały moje stopy. Widok ten uspokajał. Nawet delikatny powiew wiatru bawił się moimi włosami tworząc nostalgię. Niebo i tym razem było otulane przez milion gwiazd. Nagle usłyszałem swoje imię, głos który je wymawiał był dziwnie przyjemny i ciepły, owszem, rozpoznawałem ten głos ale także i nie. Ironia. Odwróciłem się i zobaczyłem stojącą długowłosą blondynkę z białą jak śnieg cerą. Z nieznajomego powodu płakała, ucieszyłem się na jej widok ale również nienawidziłem na nią patrzeć. Bez namysłu podbiegłem do niej i otuliłem ją a ta tylko szlochała.
Dopiero wtedy się obudziłem cały zlany potem, wstałem gwałtownie a z mojego gardła automatycznie wydostał się krzyk. Nie mogłem zasnąć więc poszedłem po szklankę wody, moje ręce trzęsły się jak oszalałe, nawet te cholerne naczynie musiało zlecieć na ziemie powodując że na ziemi było miliony małych kawałeczków szkła. To usłyszał Hyung który tak się składało że dzisiaj u mnie nocował.
-Co się stało?-spytał zaspany wkraczając do kuchni.
-Znów mi się śniła...
-To już było dawno, zrozum, zapomnij o niej...-Klepnął mnie w ramię.
-Nie mogę! Rozumiesz?! Nie mogę?! Wszystko mi o niej przypomina!-Krzyknąłem
-Zdjęcia, szafki... -Wtedy ręką zrzucałem po kolei fotografie i figurki.
-Nawet ten zasrany pokój! Wiesz że to na tej kanapie się kochaliśmy!-Kopnąłem wtedy w sofę.
Min Yoongi tylko wstał i mnie objął.
-Zrozum! To było ponad dwa lata temu! Poukładaj w końcu swoje zasrane życie!
-To była moja wina że umarła!
-To nie była twoja wina! To nie twoja wina że w dzień kiedy chciałeś się jej zaręczyć ona zginęła!
-Hyung... Ale nawet śpiąc czuję zapach jej ulubionych perfum...-Szepnąłem ze łzami w oczach.
-Wiem...
Nawet nie wiem kiedy ale zasnąłem na jego kolanach, a kiedy się obudziłem go już nie było. Wstałem, rozejrzałem się i zobaczyłem piękny porządek dawno go nie było.
Na starym stole leżało świeże śniadanie które składało się z jajecznicy i soku jabłkowego, oprócz tego na stole leżała karteczka która zawierała taką treść ,,Przepraszam, śpieszyłem się. Zjedz do końca.-Min Yoongi". Nie chciałem nic jeść, nie byłem głodny. Szarpnąłem od dłuższego czasu niepraną bluzę i ruszyłem na dwór. Było bardzo zimno, liście z każdym dmuchnięciem wiatru opadały bezwładnie na mokrą od deszczu trawę. Lubiłem taką porę, pamiętam jak Stephanie ubierała swój ulubiony sweterek spinała włosy w lekkiego koka i wychodziła aby podziwiać takie widoki. Kiedy się uśmiechała była taka piękna, i te jej śliczne dołki w policzkach. Nie ważne gdzie byłem nadal czułem jej słodki zapach. Po chwili moje zamyślenia przerwał rozbrzmiewający dzwonek do telefonu. No nic, cofnąłem się i odebrałem komórkę.
-Słucham?
-Pan Park Jimin?
-Tak. Coś się stało?
-Pamięta pan chyba że mamy się spotkać za 20 minut u mnie?
-Cholera!-Prychnąłem i się rozłączyłem, na śmierć zapomniałem.
Wybiegłem w nadal nieustającym deszczu, każdy krok powodował że czułem się coraz słabszy. W końcu dobiegłem i pośpiesznie wszedłem do budynku. Otworzyłem drzwi z plakietką ,,Psycholog" i wkroczyłem bez wahania. Kiedy już się ,,rozgościłem" i przywitałem, ta zaczęła.
-Nadal o niej śnisz?
-Tak.-Odpowiedziałem krótko.
-Zjadłeś dzisiaj śniadanie? Słyszałam że nic nie jesz.
-Nie wiem skąd pani to słyszała ale to nie pani sprawa.-Syknąłem składając ręce w krzyż.
-To poważna sprawa, od ilu już nie jesz?
-Może tak od kilkunastu dni...
Wtedy ta wstała i szarpnęła mnie do wagi każąc mi zdjąć buty i na nią stanąć, wykonałem jej polecenie.
-Niedobrze... Od ostatniej wizyty schudłeś 2 kilo...
Nie przejąłem się jej słowami, zszedłem z wagi i ubrałem buty.
-To wszystko? Mogę już iść?-Westchnąłem
-Dopiero co przyszedłeś. Powiedz tylko jak i kiedy zmarła twoja dziewczyna, powoli i bez pośpiechu.
Wtedy gula w moim gardle się podwyższyła, przełknąłem powoli ślinę, każde wspomnienie o niej mnie raniło, ale chcąc nie chcąc opowiedziałem jej.
-Był to piękny dzień... Obudziłem się przy jej ciele, w powietrzu unosił się zapach cynamonu. Jej włosy muskały mnie po twarzy... Powoli wstałem aby jej nie obudzić i pocałowałem ją w policzek. Jeszcze chwilę siedziałem, aby patrzeć jak śpi.
Ubrałem się, ogarnąłem burdel w kuchni po wczorajszej imprezie-jeden dzień temu miała urodziny. Kiedy wróciłem do pokoju ona już nie spała, spięła swoje długie, blond włosy w kucyka i mnie przytuliła na przywitanie. Zrobiła mi śniadanie które razem zjedliśmy przy stole. Po posiłku powiedziała że idzie na zewnątrz. Ruszyłem bez zastanowienia za nią a ona usiadła na huśtawkę, ja ją delikatnie popychałem za kolana aby mogła się rozbujać. Widziałem jak się uśmiechała. Kiedy dość mocno ją rozbujałem odszedłem kilka kroków w tył na co ta wyskoczyła z bujanki, tak że upadła na mnie. Leżała na moim ciele i lekko się zaśmiała, jej grzywka nachodziła na twarz a szybki oddech powodował że odlatywała. Lekko ją przybliżyłem do siebie i złączyłem nasze usta w długim pocałunku. Po chwili przerwałem i powiedziałem że obiecałem rodzicom że ich odwiedzę, pocałowałem ją w czoło i wstałem z trawy. Pamiętam jeszcze jak zatrzymała mnie po drodze do rodziców, aby mi powiedzieć żebym na siebie uważał. Po spędzeniu dnia w mieszkaniu rodziców wróciłem do swojego domu. Co dziwne drzwi były otwarte, myślałem że chciała wpuścić trochę świeżego powietrza, nie przejąłem się tym. W środku wszystko było poniszczone i pozbijane. Przerażony rozejrzałem się kilka razy w celu dojrzenia mojej dziewczyny. Pobiegłem do sypialni a ona leżała rozebrana na podłodze, była cała we krwi... Widok przyprawiał mnie o dreszcze. Sprawdziłem czy oddycha... Nie... zadzwoniłem po karetkę lecz oni tylko potwierdzili że nastąpił zgon. Tydzień później był jej pogrzeb, ubrałem garnitur i położyłem jej ulubione kwiaty na grobie. To tego dnia chciałem się jej zaręczyć...
-Powiedz jeszcze, masz jakieś rzeczy pańskiej dziewczynie?
-Wszystko w tym domu jest jej, meble razem wybieraliśmy kuchnie malowaliśmy. Wszystko jest jej!-Wrzasnąłem.
-Rozumiem...
Wtedy z swojej szklanej szafki wyjęła jakieś leki i mi je dała. Nie zastanawiałem się co to za leki, po prostu je przyjąłem i wyszedłem do domu. Oczywiście wracając, musiałem zostać skazany na przejście obok naszego ulubionego parku.
Rzuciłem lekki uśmiech przypominając sobie jak tutaj razem siedzieliśmy ale z moich oczu i tak wyroniły się łzy. Przetarłem je szybko rękawem od bluzy i ruszyłem dalej. Zanim się obejrzałem stałem już przed mieszkaniem, może to tylko moje urojenia ale nadal ją czułem i widziałem. Dotknąłem klamki i jednym ruchem ją pociągnąłem. W mieszkaniu było naprawdę zimno, chyba już nie pamiętałem co to ciepło. Nie zdejmowałem już nawet tych obłoconych butów, lecz rozsiadłem się na krwistej sofie. Kontem oka spojrzałem na zegar wiszący na ścianie, czas dłużył się w nieskończoność. Tykał monotonnie, dźwięk przesuwających się wskazówek doprowadzały mnie do szału. Za 5 minut miała wybić 17.00. Szybkim ruchem szarpnąłem alkohol leżący na małym drewnianym stoliczku i zacząłem pić trunek. Jeden łyk, drugi, trzeci. W końcu dopiłem do dna a już odurzony alkoholem wlewałem sobie ostatnie krople do gardła. W naprawdę krótką chwilę whiskey dawało po sobie znać. Szedłem pijackim slalomem do drzwi wyjściowych i ruszyłem do ogrodu. Spojrzałem na huśtawkę na której zawsze bujałem Stephanie... Wściekłość we mnie narosła i kilka razy uderzyłem pięścią w starą bujankę na co moje porozdzierane kostki zaczęły pokazywać zarysy krwi. Piekło cholernie, sam już nie wiedziałem co robię. Wyszedłem na ulicę Seulu przez którą szedłem powoli. Chodź Gan gam-ulica na której mieszkałem zawsze była tłoczna i ruchliwa tym razem świeciła pustkami. W pewnej chwili wyświetlacz od mojej komórki się zapalił a w moich uszach zabrzmiała moja ulubiona piosenka. Szybko przycisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha.
-Słucham?-spytałem krótko.
-Cześć! To ja, Kim TaeHyung!-usłyszałem roześmiany głos.
To był mój 17 letni brat, wyprowadził się z Korei aby z mamą zamieszkać w Europie, ponieważ była poważnie chora, nie fizycznie lecz psychicznie. Za granicą zapewnili jej stałe leczenie. Jej stan psychiczny się pogorszył kiedy ojciec zmarł. Nie wiedzą co u mnie i nawet nie wiedzą że już od dwóch lat moja dziewczyna nie żyje, myślą że jesteśmy szczęśliwym małżeństwem.
-Co z Stephanie? Co porabiacie?
-Ach...-wydusiłem-Stephanie śpi a ja wyszedłem do sklepu...
-Mam na dzieję że dobrze się trzymacie. Nie mogę się doczekać aż was zobaczę!
-A co u mamy? Dobrze się czuje?
-Świetnie, ostatnio nawet zaczęła jeść.-Promiennie krzyknął.
-Ach... Co za ulga... Pozdrów ją, ja kończę.
-Pa!-usłyszałem po czym połączenie się urwało.
-Aish!-syknąłem i rzuciłem telefonem o podłogę.
W pewnej chwili poczułem jak ktoś mnie szarpnął za bluzę i przyparł do ściany. Aż gula mi się podniosła gdy sprawca przyłożył nóż do mojego gardła.
-Kim jesteś?!
-Może mnie kojarzysz, znam twoją dziewczynę...
-Co?
-To ja ją zabiłem, pamiętasz?-spytał ironicznym głosem
-Skąd wiesz że moja dziewczyna umarła?!
-Twoja matka mnie nasłała.... kazała najpierw zabić ją a potem cię... Swoją drogą to ta kobieta jest naprawdę pierdolnięta że płaci mordercy za zabicie jej syna...-zaśmiał się
Nie mogłem uwierzyć własnym uszom, do moich oczu nabrały się łzy. Jak ona mogła?
-Powiedziała że chce abyś jak najbardziej cierpiał, powiedziała że mam zabić cię jak najbrutalniej. Twoją dziewczynę kazała zabić dlatego, bo jej nienawidziła. Dała mi klucze, które kiedyś jej dałeś, wszedłem kiedy się kąpała. Otworzyłem kabinę i szarpnąłem na łóżko. Krzyczała twoje imię nawet kiedy ją zabijałem. To nie był ciekawy widok... Lecz nie był też najgorszy. Gorszy był wtedy, kiedy zamordowałem twojego ojca... Wnętrzności wychodziły nawet oczami. Skomlał jak szczeniak, modląc się abyście wy byli bezpieczni. Prosiła mnie też o taką jedną małą przysługę... Abym zabił twojego brata... Hymm... Powiedziała, abym zabił go podpalając i zrywając jego skórę... Nawet zapłaciła mi dwa razy więcej.-wtedy przejechał nożem po moim policzku.-Wiedziała gdzie mieszkasz i gdzie będziesz się szlajał. Lecz nie wiedziałem że aż tyle czasu zajmie mi cię szukanie.
-Nie waż się dotknąć mojego brata!
Wtedy wbił nóż w mój brzuch, poczułem okropny ból. Nieznajomy kopnął mnie kilka razy w brzuch potem w twarz... nóż zaczął wbijać już nawet w nogi przez co opadłem na ziemię.
Ciął mnie jak jakieś zwierze. W końcu wyjął pistolet... oddał jeden strzał w moją nogę.... Drugi strzał zaś był w drugą... Po chwili usłyszałem ostateczny strzał... Tym razem w moje serce...